niedziela, 29 grudnia 2013

Nowy rok, nowe nadzieje, nowe możliwości

Ciężko mi uwierzyć, że 2013 już naprawdę, całkiem za chwilę, się skończy...
Po przeprowadzce do Szwajcarii po raptem 5 miesiącach czułam się, jakby minęły 2 lata. W Luksemburgu czas niby biegł, ale ni to wolno, ni to szybko... A 10 miesięcy po przeprowadzce do Gdańska minęły jak z bicza trzasnął, nawet nie wiem kiedy...
To był dobry rok. Nie idealny, to fakt, ale sama sobie zrobiłam nieco pod górkę i z całą świadomością biorę na siebie odpowiedzialność za to. Było pięknie. Była śliczna wiosna w nowym miejscu, stare-odnowione i całkiem nowe znajomości, były nowe pomysły i podanie sobie ręki z dawnymi pasjami, na które się trochę gniewałam w ostatnich latach.
Był super okres letni, który przeżyłam prawie że na haju od radości, żyjąc i oddychając robieniem zdjęć, wyjazdami na pikniki lotnicze i innymi podróżami. W międzyczasie stała się rzecz niesamowita - jakiś przełom dziwny, po tylu latach pracy nad sobą wreszcie mój upór i dążenie do celu przyniosły wymierne rezultaty! A konkretniej - spokój wewnętrzny, zgodę na siebie taką jaką jestem, miłość do świata, ale nie taką narwaną, tylko spokojną, dojrzalszą. Wiem, że nadal dużo przede mną pracy, ale wiem też, że jestem na dobrej drodze i że osiągnę to, czego pragnę.
Była też mocna lekcja życia pt. jak wiesz, że Ci robota nie pasuje, to a) po co ją przyjmować b) po co w niej zostawać, jeśli wiesz, że będzie gorzej. Wspominałam już o tym :) Już niedługo się to zmieni, ale póki co - świąteczny urlop pozwolił mi ukoić nerwy i nabrać perspektywy. Będzie dobrze :)

Rok 2014 zacznie się z dodatkowym symbolem - od nowego Księżyca. Nów. Zaczynamy od nowa. Miło się złożyło.

Mam kopalnię planów na nadchodzący 2014. Drżę z niecierpliwości wręcz by je zacząć realizować. Nie czekając na zmianę daty już pracuję nad niektórymi. Będzie się działo! (I znowu nocy będzie mało... tfu! cofam ;-) )
Mam solidne fundamenty - i podpiwniczenie. Powoli wznoszę ściany - i w tym roku mam całkiem konkretny plan budowy. Ale ciągu dalszego publicznie nie będzie, nie teraz. Światło ujrzą tylko spełnione marzenia, w ramach akcji "dość gadania, robota czeka". Po czynach ich poznacie itepe. No.

A Sylwestra zamierzam spędzić solo w domu, obejrzę może jakiś film i wcześnie pójdę spać, choć do północy pewnie dotrwam. Na nic innego szczerze mówiąc nie mam ochoty... :)

sobota, 7 grudnia 2013

Ksawery i inne grudniowe sprawy

Orkan Ksawery przyszedł, powiał, popadał i pozostawił po sobie 20 cm białego puchu na balkonie i bałwana na sąsiedniej działce. Bałwan średnio się chyba polubił z dzisiejszym słońcem, bo przybrał kąt nie-do-końca prosty względem powierzchni. Ciekawa jestem kiedy się rozpadnie. Bo że sie rozpadnie to pewne - ma być +6C w nadchodzącym tygodniu.

Od jakiegoś czasu stopniowo zmieniam swój tryb życia. Mocno ograniczyłam mięso, nie jem słodyczy, fast-foodów i tym podobnych, piję świeżo wyciskane soki, napary ziołowe i dużo wody. Zrobiłam sobie 10dniową kurację cytrynową. Teraz oczyszczam jelito suszonymi śliwkami. Wszystko z czasem robi się naturalne i nawet nie mam ochoty powracać do starych nawyków. Najnowsza zmiana to ta dotycząca kosmetyków - tu też przechodzę na naturę. Olej kokosowy, olej arganowy do twarzy, do ciała masło shea, którego używałam od czasu do czasu już wcześniej. Dziś pierwszy raz olejowałam włosy - wybrałam olej kokosowy, żeby zrobić swoisty test na porowatość. Już podczas płukania zauważyłam, że są jakby bardziej... mięsiste. Zobaczymy jutro jak wyschną. Od dziś też olej rycynowy na rzęsy - zobaczymy jak zadziała. No i pastę do zebów zmieniłam na taką bez środka do trucia szczurów. I jest mi z tym wszystkim bardzo dobrze.

Powoli chyba zaczynam odczuwać brak słońca. Zniżka nastroju dopada mnie co jakiś czas i nie jest mi jakoś super łatwo to zwalczyć. Wracam sobie pamięcią do lata, kiedy tryskałam energią i optymizmem - i tak bardzo bym chciała znów się tak poczuć!

W pracy jest cokolwiek pod górkę. Zmiany organizacyjne przeprowadzone 2 miesiące temu na łapu-capu zbierają żniwo - niestety my jesteśmy głównymi ofiarami. Tak się ostatnio zlapałam na myśli, że to jest po prostu nowoczesna forma niewolnictwa. Wielkie światowe koncerny zbierają takie żółwiki jak my, przeciążają nas zadaniami i płacą marne pieniądze. Nie dość, że nie jestem w stanie żyć na dobrym poziomie z takiej pracy, satysfakcja z niej jest minimalna, to jeszcze nie mam ani siły ani czasu żeby 1. coś zrobić dla siebie po pracy, 2. znaleźć nową, lepszą. Chciałam pracy prostej, żeby sobie odpocząć, żeby mnie nie absorbowała i bym miała czas by się rozwijać poza nią. Moje obecne stanowisko nie spełnia od dwóch miesięcy żadnego z tych podstawowych warunków. Tak, trochę narzekam. Wiem. Szukam nowej pracy - ale na rynku ogloszeń bryndza. Tzn. ogłoszeń jest całkiem sporo - ale żadnych prawie pode mnie. A nie jest przecież sztuką wpaść z deszczu pod rynnę, z jednej nielubianej pracy do kolejnej. Nie chcę tak. Nie chcę znów mieć czegos tymczasoweg na zasadzie "a potem poszukam lepszej". Już teraz chcę tą lepszą. Wierzę, ze znajdę. Wierzę, że ktos gdzieś szuka dokładnie tego, co mam do zaoferowania. Tylko dla mojego zdrowia psychicznego byłoby lepiej, gdybyśmy się dość szybko spotkali... :) Bo już nie wyrabiam, czuję się wyprana z energii, motywacji, a powoli również poczucia własnej wartości. Czy to ten nowy sposób kontrolowania mas? Wymóc na nas takie tempo, byśmy już na nic innego nie mieli siły? Cóż... ja się na to osobiście bardzo nie zgadzam. Zrobię wszystko, by się nie dać. I znów czuć radość i satysfakcję z pracy. Już niedługo. Wierzę w to...

Wymyśliłam już sobie hasło przewodnie na kolejny rok. Rok 2013 byl w założeniu rokiem cudów - i faktycznie wiele się takowych wydarzyło. Był i nadal jeszcze jest cudowny,mimo wszystko. Rok 2014 chcę by był Rokiem Spełnienia. Taki lajt-motiw. A że nie lubię się ograniczać - to pragnę się spełniać po całości, we wszystkim możliwych aspektach, odmianach, sytuacjach, pragnę czuć się spełniona każdego dnia!

A serducho... wróciło do bicia w normalnym tempie. Typowa zapałka - chwila mocnego blasku, trochę normalnego płomienia - i potem szybko zgasła. Miejsce na wieczne ognisko nadal wolne, gotowe i czeka cierpliwie... :)

Taaak. Jednak blogi mają działanie terapeutyczne...

:)

Dobranoc.

niedziela, 10 listopada 2013

Urodzeni 10 listopada :) Czyli Pani Lori wskakuje 32 na licznik!

Tradycyjnie, jak co roku - za portalem czary.pl:

Urodzeni 10 listopada są odważni i dociekliwi. Szanują prawdę i odważne poglądy. Są dobrymi dziennikarzami, wspaniałymi publicystami i mądrymi komentatorami. Znają się na ludziach i trudno ich oszukać. W odnoszeniu życiowych sukcesów pomaga im bardzo dobrze rozwinięta intuicja. Szybko się uczą i nie obawiają nowości i eksperymentów. W miłości są czuli i wierni, imponują im osoby inteligentne i wykształcone. Szczęśliwa cyfra: trzy. Kamień szlachetny: topaz. Sprzyjający Znak Zodiaku: Bliźnięta.

32 lata już chodzę po tym fizycznym planie. Ostatni rok był dobry, zdecydowanie. Dużo się wydarzyło. Dużo się zmieniło. Jestem szczęśliwa. Mam plany na kolejny, 33ci rok. Czuję, że będzie jeszcze lepszy niż poprzednie. I tego właśnie sobie życzę. I bym za rok mogła napisać - ten 33ci rok życia był najlepszy ze wszystkich dotychczasowych! Takie jest założenie, taki plan, taki cel. Do wykonania przystępuję od zaraz! Bo na co czekać :) I'll keep you posted ;)

piątek, 1 listopada 2013

Zostały dwa miesiące...

Wiem, wiem, dziś powinnam pochylic się nad grobami, zapalić wirtualną świeczkę dla wszystkich, którzy w przeciągu ostatniego roku odeszli do wieczności, bla bla bla.
No jakoś nie teges, sorry.
Dziś miałam akurat nastrój na sprzątanie, pranie, gotowanie i wzdychanie. A bo właśnie chwilowo jest do kogo. No ale powoli i po kolei.
Październik był iście zwariowany - w każdy weekend gdzieś wybywałam. I każdy był super!
W pierwszy - pracowa integracja - o czym już wspominałam w poprzednim wpisie.
W kolejny dotarłam do Rodzicieli do Kolberga i było przemiło :)
trzeci weekend to parapetówka u kumpeli w Gdyni. Miałam pojechać na 2-3h, wracać SKMką o 21:30 najpóźniej. No i w rezultacie wsiadłam do SKM o 5:30 rano... Było mega!
Zaś tydzień temu byłam w Warszawie, by towarzyszyć jednej z moich absolutnie najbliższych przyjaciółek oraz dobremu kumplowi podczas gdy składali sobie przysięgę małżeńską - i później, gdyśmy to podniosłe wydarzenie świętowali w podpowsińskim ośrodku :) Było prze-mega!!!!! Wyglądałam tak, ze nawet sama byłam z tego zadowolona, a konkretnie to tak:

No i stała się rzecz dość niespodziewana - po ponad pół roku od rozstania z J. serducho mi mocniej zabiło... I to podwyższone tętno mi się utrzymuje, chwilowo przynajmniej. Pożyjemy zobaczymy, ale przede wszystkim się cieszę, że I;m back on the market :)

A do tego taj stwierdziłam, ze skoro katuję ludzi na FB zdjęciami tego co sobie upichciłam, to tu też mogę! No :) Zatem - dzisiejsze nadziewane papryczki :)
Wyszło niebo w gębie! Jutro będę za to katować bakłażana :)

A za nieco ponad tydzień zaczynam nowy rok życia... Dobry moment, coby podsumowanie małe tego jeszcze bieżącego zrobić. Coś tak czuję, że wyjdzie pozytywnie, to podsumowanie... :)


Aaaaa, byłabym zapomniała. Kilimandżaro chodzi za mną od dobrych 3-4 lat i jakoś się nie mogę na nie wybrać. Ale wymyśliłam sobie projekt, w ramach którego wreszcie powinnam tam dotrzeć!
Volcanic_Seven_Summits  - jestem ciekawa, czy podołam, czy porywam się z motyką na słońce... I czy nie zabraknie mi zapału...

To tak na gorąco, z mojej zwichrzonej głowy. Ogólnie jest piękne. Kocham moje życie. Już to chyba kiedyś pisałam? :)

niedziela, 6 października 2013

Jesień

Chciałam, no naprawdę chciałam pisać częściej!
A wyszło jak zawsze...

Zatem ciąg dalszy nadrabiania.
Dzień otwarty Bazy Lotniczej w Malborku była BARDZO udany! Piękna słoneczna pogoda, spaliłam sobie prawe ramię, zrobiłam mnóstwo zdjęć... Spotkałam się ze znajomymi z forum górskiego, gdy pokazy się już skończyły, skoczyliśmy na obiad do Malborka. Przemilusińsko! :)
Zdjęcia niestety jeszcze w obróbce...  TUTAJ kilka wybranych, które już upubliczniłam. More to come.

Dzień po tym pięknym pobycie w plenerze miałam mały wypadek jadąc tramwajem po ekwipunek na kurs sędziowski. Efekt: zwichnięty prawy nadgarstek i nieco nadwyrężone łokieć i bark. Jednak nie ma tego złego :P Kiedyś, jeszcze w podstawówce zdaje się, miałam ten nadgarstek kontuzjowany - cytując lekarza: dziabnięty kłykieć. Taka kosteczka mi wystawała nieco. No i teraz już nie wystaje - najwyraźniej staw się nastawił był :) Po 3 tygodniach nadal nieco boli i ciężkich rzeczy nie podniosę, ale ruchomość odzyskałam - w moim odczuciu - już w jakichś 95%. Jest w sumie dobrze :)
Niestety ta mocna niedyspozycja nie pozwoliła mi w pełni uczestniczyć w szkoleniu na sędziego zawodów śmigłowcowych. Taki żizn, najwyraźniej. Mimo wszystko wyprawę do Modlina uważam za udaną - kilka dni na lotnisku (no wiem, ze tam praktycznie nic nie latało wtedy... ale i tak było zajebiście :P), poznałam nowych ludzi, no i śmigłowce dokoła fruwały sobie... Pięknie :) Rezolucja po tymże kursie: czas opanować choć podstawy języka rosyjskiego! Wdrażam ten plan od dwóch tygodni, na razie powoli, ale grunt, że zaczęłam :)
Tydzień później odwiedziła mnie przyjaciółka i dzięki niej wreszcie dotarłam na gdańską plażę :P Po prawie 7 miesiącach mieszkania w tym mieście :) DOtychczas na plaży bywałam tylko w Gdyni i Sopocie ;)
Jesień na plaży piękna jest, oczywiście nieco pofotografowałam, ale szału nie było. Kila fotek TUTAJ
Widziałyśmy wtedy dwóch kolesi, którzy zażywali kąpieli - niestety jeden z nich tego nie przeżył, jak się potem okazało...
Z początkiem października zwiększył się męski stan jednostkowy w moim otoczeniu - w pracy nowi koledzy, w domu nowy współlokator. Jest dobrze :) Lubie męskie towarzystwo :)
Bieżący weekend zaś zaczął się integracją pracową, która była fajna dopóki nie dopadła mnie gorączka. Zatem zamiast zostać tam na noc, pojechałam taksówką do domu - na szczęście było to prawie że po sąsiedzku... Jak ja się cieszyłam, że jednak nie wybraliśmy Ostródy! :P
Integrację ogólnie główni przetańczyłam. Wyszalałam się na parkiecie jak już dawno nie, co mnie cieszy bo wychodzi na to, że jestem w formie przez weselem przyjaciółki, które ma się odbyć w ostatni weekend października :)
Jesień przyszła, liście robią się kolorowe, zaczynają też już otulać ziemię ciepłym szalem. Noce już zimne, przymrozki malują nad ranem posiwiałe wąsy na trawie i coraz bardziej nagich gałęziach. Natura zwalnia, jak kobieta która, nieco zmęczona, ziewa i leniwym wzrokiem omiata pokój, by wybrać sobie wygodne łóżko na nocny odpoczynek. Zanim jednak zaśnie na zimę, poczyta październikowo-listopadową książkę przy przytłumionym jesiennym świetle, delektując się smakiem jesiennych deszczy.
Dobrze chyba będzie z Natury wziąć przykład i nieco zwolnić. W ciemne już wieczory opatulić się i zanurkować pod ciepły koc z książką i kubkiem aromatycznej herbaty... Zadbać o siebie po tym zwariowanym i intensywnym sezonie wiosenno-letnim, nabrać sił przed zimnym, lecz nie mniej interesującym okresem panowania Królowej Śniegu.
Maleństwo moje fotograficzne śpi smacznie w swojej wygodnej torbie i zbiera siły na kolejne wyjścia w plener. Delikatnie myślę o tym, by wreszcie spacyfikować fotografowanie "studyjne" - mam na to całą jesień i zimę, w sam raz na poczynienie pierwszych kroków. Jak zwykle - mnóstwo mnóstwo planów. Jak mi z tym dobrze... :)


piątek, 6 września 2013

Przywołana do porządku

Ekhem, no faktycznie nie bardzo mam czas pisać... Nie wyrabiam na zakrętach cały czas, a tempo - mam wrażenie - wręcz przyspiesza ;) W skrócie. W drugiej połowie lipca byłam na szkoleniu pod Londynem i korzystając z uprzejmości mojej firmy przebukowałam sobie bilet coby na weekend w stolicy Wielkiej Brytanii zostać i zwiedzić miejsca, którym brak było "haczyka" po wizycie w marcu - przede wszystkim chodziło mi o Greenwich. Wyprawa w pełni udana :) Szkolenie wypełnione śmiechem (popłakałam się przy tym kilka razy :) ), poznanych sporo fajnych osób, kilka miłych wieczorów w pubie Harvester w Old Windsor, test napisany na 99%. Pogoda była mocno niebrytyjska - ponad 30C i pełne słońce... W samym Londynie na weekend zatrzymałam się w hotelu w Kensington, tuż przy stacji metra Earl's Court - a zatem i bardzo blisko domu Freddiego. Byłam tam, a jakże :) Zdjęcia tutaj
 
W pierwszy weekend sierpnia pojechałam do Szczecina na Tall Ships Race. Gorąco było masakrycznie, wytrzymałam tylko kilka godzin i wróciłam do 3miasta z noclegiem w rodzicielskim domu kołobrzeskim. Zdjęcia tutaj
 
W kolejny weekend mokłam przez kilka godzin na Międzynarodowej Wystawie Psów przy gdańskiej PGE Arenie i zrobiłam obiecane od dawna już zdjęcia psiakowi koleżanki. Ciekawe nowe doświadczenie :) A do tego jeszcze zaliczyłam grilla ze znajomymi z forum górskiego, których nie widziałam wieki - bądź też dopiero pierwszy raz w tzw. realu spotkałam :) Przemiło! I znów zdjęcia
 
W połowie miesiąca był długi weekend. I tak - naprawdę wzięłam (uwaga - szaleństwo!) już drugi dzień urlopu w tym roku i sobie trochę odpoczęłam. Generalnie weekend bardziej domowy, przy książce etc. Potrzebowałam tego.

Żeby to zrównoważyć, w kolejny piątek po przyjściu do pracy stwierdziłam, że bym w sumie Rodzicieli odwiedziła - i zaraz po pracy zamiast do domu - pojechałam do Kolberga. Było mega!

A teraz jest już wrzesień. Dość mocno zaawansowany. Znalazłam w ostatni weekend trochę czasu, żeby pograć dłużej na perkusji, z czego ogromnie się cieszę - latem mocno ją zaniedbałam... Dotarłam też wreszcie na siłownię - wreszcie wykorzystam może MultiSporta :P Oczywiście nie obyło się bez kontuzji (przeciążone przywodziciele nogi prawej), ale i tak było warto :P

Najbliższy weekend upłynie mi pod znakiem wypadu na Dzień Otwarty do bazy lotniczej w Malborku (jeśli wstanę o przyzwoitej porze) i czytania regulaminu (patrz dalej).
A nadchodzący tydzień przynieść ma wizytę szefostwa z Wlk Bryt (rekrutacja nowych członków do zespołu) oraz - jeśli się wszystko uda - siedzenie przez 4 piękne dni na lotnisku w Modlinie, na szkoleniu i zawodach śmigłowcowych :) Wstępnie zgłosiłam chęć zostania sędzią takich zawodów, stąd i konieczność zapoznania się z regulaminem. Jaram się tym jak pochodnia - rotorki będą na wyciągnięcie ręki!
Mam nadzieję, że napiszę o tym kilka słów za mniej niż 2 miesiące... ;-)

 Tak. I to jest wszystko w mocnym skrócie.

Kocham swoje życie, no! ;)

p.s. Jeszcze mi się jedno przypomniało :) W czerwcu byłam na pikniku lotniczym w Gryźlinach - pod Olsztynem, right? No i podesłałam im swoje fotki na profil fejsbukowy. I je wrzucili nawet na ścianę :) A niedawno przypadkiem odkryłam, że jedno z moich zdjęć zostało wykorzystane w relacji z tego wydarzenia w Przeglądzie Warmińskim :) Niby niewiele, ale jakby nie patrzeć - pierwsze koty za płoty! Tzn. pierwsze zdjęcie opublikowane :) Dumna. A co :)

niedziela, 7 lipca 2013

Czuję, że żyję!

Tempa na razie nie zwalniam. Letnia słoneczna pogoda ładuje moje akumulatory i spanie po 4 h na dobę nawet nie jest takie straszne ;) Daję radę :) Wyjazd do Krakowa na Małopolski Piknik Lotniczy był prze-mega-genialny! Zrobiłam masę zdjęć, całkiem przyzwoitych. Według mnie widać już nawet postęp :) Poznałam kilka prześwietnych osób. No i ostatecznie skapitulowałam - polubiłam Kraków! Coby nie być gołosłowną - oto kilka zdjęć z pikniku: IX Małopolski Piknik Lotniczy Kraków Czyżyny 2013 W trwający jeszcze weekend z kolei odwiedzili mnie znajomi i w piątkowy wieczór udaliśmy się na lotnisko Kosakowo w Gdyni na Open'era - grali Skunk Anansi i Queens of the Stone Age. Pięknie było :) Brakowało mi takiej muzyki i atmosfery jaką można spotkac na polskich imprezach masowych! Raport w telegraficznym skrócie zakończony. W najbliższym tygodniu znów się będzie działo sporo, ale o tym napiszę już w kolejnej notce... :)

wtorek, 25 czerwca 2013

W FOTO-graficznym skrócie

Znów dzieje się tyle, że nie wyrabiam na zakrętach. Co mnie bardzo cieszy! Tylko organizm całkiem bez sensu domaga się takiej dziwnej rzeczy  zwanej spaniem... A przecież na to nie ma czasu!

Nadganiać i opisywać zaległe rzeczy chyba już nie ma po co. Nadmienię jeno, że w Dzień Dziecka robiłam zdjęcia na festynie dla dzieci - i się udały. A w ostatni weekend pojechałam sobie pod Olsztyn i: a) pobyczyłam się trochę w Dorotowie nad jeziorkiem, b) zaliczyłam pierwszy w życi9u piknik lotniczy i porobiłam na nim zdjęcia. Pogoda nie sprzyjała, ale myślę że all in all wyszłam z tej próby obronną ręką :)

Foty dostępne są pod nast. adresem:


VI Rodzinny Piknik w Gryźlinach 23.06.2013


Tak mi się to spodobało,że postanowiłam na najbliższy weekend pojechać do Krakowa, gdzie odbędzie się Małopolski Piknik Lotniczy na lotnisku Czyżyny. Niech żyje spontan :D

W bardzo niedługim czasie planuję założenie bloga fotograficznego, bo ostatnio mam niesamowitą fazę na robienie zdjęć i nieskromnie powiem, że wychodzą całkiem przyzwoicie, więc nie widzę powodu, by trzymać je tylko dla siebie :) Naturalnie dam znać co i jak.

A teraz czas się wyspać. Czyli - spróbować przespać 7h. Mam teoretyczne szanse, jeśli wyląduję w łóżku z jakieś 10 minut... Ale w sumie po ostatnich kilku tygodniach, gdy sypiałam po3-4h, to i 6 będzie luksusem :)

Kolorowych!

środa, 1 maja 2013

Majówkę uważam za rozpoczętą

Co ważniejsze - rozpoczętą odpowiednio :)
Wstałam o 10:30. Chcę to uwiecznić, bo taka godzina pobudki nie zdarza mi się nawet w Nowy Rok :P

Pogoda... cóż, pogoda w tym roku nie rozpędziła się z temperaturą, jednak pozostałe jej składowe dziś były boskie. Piękne niebieskie niebo poprzetykane gdzieniegdzie i od czasu do czasu białymi chmurami.
A na koniec piękny, wielobarwny zachód słońca!

Odkurzyłam dziś swoje lustro i szkła. Tłumacząc na polski - zabrałam aparat i kilka obiektywów na spacer po mieście. Zdjęcia są jakie są - po prawie pół roku bez aparatu w ręku nie ma co się spodziewać dzieł sztuki. Ale krok pierwszy do sezonu fotograficznego został uczyniony :)

Podczas spaceru odwiedziłam dziś kafejkę, która już dawno wpadła mi w oko, ale jakoś nie było okazji. Jest to podróżnicza Południk 18. Pyszna kawa, niesamowity wybór piw lokalnych i przesympatyczna właścicielka :) Zamieniłyśmy kilka słów, było bardzo sympatycznie i byłam nakłaniana na prezentację na okoliczność mojego byłego pomieszkiwania za granicą. Pomysł wart zastanowienia się :)

Dopełnieniem obrazu było spotkanie z dwoma fantastycznymi kobitami - A. i N.. Z piwkami w łapkach poszłyśmy sobie na plażę w Sopocie. Poczułam się jak na studiach :) Bosko było!

Jutro dzień w mocno przetrzebionym biurze. A potem kolejny 3 dni odpoczynku :) W sobotę ruszamy z Kobitami na podbój Sopotu :D Panowie - miejcie się na baczności! :P

No :D

Zdjęcia zarzucę później, jak już je przejrzę, ocenzuruję etc. ;)

czwartek, 11 kwietnia 2013

Mocniej mocniej mocniej

A właściwie szybciej, więcej i dłużej.
Takiego tempa pracy się nie spodziewałam.
Faktycznie, chciałam mieć pracę dynamiczną, wymagającą skupienia i zajmowania się kilkoma rzeczami na raz ;)
Ale nie w taki sposób. Siedzę te 8... a właściwie 9-10 godzin w pracy - i nawet nie wiem kiedy mijają. Cały czas jest kocioł, cały czas ilość pracy narasta, zaległości również - szczególnie w tym tygodniu, bo mój kolega z zespołu akurat chory i na dwie osoby nie wyrabiam...
Nie chcę żeby życie przeciekało mi między palcami.NIe w taki sposób, żebym wieczorem spoglądała na miniony dzień i widziała jedną wielką biurową dziurę.
Nie, nie to że narzekam, choć może tak to brzmieć ;) Po prostu publicznie zdaję sobie sprawę z sytuacji.
Wiem, co chcę zmienić. I myślę, że jestem na dobrej drodze :)

Tymczasem wydarzyło się, rzecz jasna, kilka ciekawych rzeczy.
Przede wszystkim - byłam na Wielkanoc w domu rodzinnym. Pierwszy raz od 2009 roku. Bosko :)
Poza tym Brat dostał pracę :)
Na dokładkę byłam na meczu piłki ręcznej Polska-Szwecja w Ergo Arenie - i nasi chłopcy wygrali! I było bosko. No ;)

Zaś pojutrze, przynajmniej teoretycznie, wezmę udział w warsztatach Ewy Chodakowskiej :)
O ile to paskudne coś co wywołało u mnie gorączkę wczoraj wieczorem i dziś rano odpuści.
Jestem hardcorem, ale nie do tego stopnia :P

Wiosna chyba nieśmiało puka do drzwi. Nie dziwne, że nieśmiało i po cichu - tyle się spóźniła, ze lud teraz na nią zły. Też bym się nie narażała wejściem smoka ;)
Ale cieplej już jest, śnieg stopniał, słoneczko coraz częściej rozjaśnia okolice...

Jeszcze pewna obserwacja z dnia dzisiejszego. Z pracki mojej kochanej wracałam wieczorem, zdecydowanie później niż reszta świata pracującego. I jadąc autobusem przez urocze okolice Oruni Dolnej zrozumiałam chyba komentarze kolegów z pracy odnośnie sprintów do autobusu :P Powiem tak - kwiat polskiej inteligencji i życia kulturalnego to w tych okolicach nie mieszka :P

I jeszcze się pochwalę - złożyłam rower :) Muszę jeszcze zamontować światełka, ale jest już zdatny do jazdy - a przynajmniej mam taką nadzieję ;) Głupio by było się wyrżnąć gdzieś po trasie bo koło odpadło... :P

Nie mam pomysłu na zakończenie z przytupem, zatem dobranoc.
Tup tup tup.

sobota, 23 marca 2013

Podobno jest wiosna

Słoneczko - owszem, czasem poświeci, ale białe placki na trawnikach bynajmniej nie kojarzą mi się z eksplozją zieleni i budzeniem się do życia. Zimo - za całym szacunkiem, ale - wypad!

Rzecz jasna znów nie nadążam z notowaniem tego co sie dzieje.
Rozpoczęłam pracę w nowej firmie. Na sam początek wysłali mnie i kolegę na 2 tygodnie do jukeja, pod Londyn. Było bosko. Ciężko, rzecz jasna - jak to na początku w nowej pracy - ale ogólnie fantastycznie!
W Londynie rzecz jasna prawie ze od razu skierowałam się na Earl's Court pod Garden Lodge -dom Freddiego. Tyle widziałam zdjęć z murem zapisanym wpisami od fanów - a teraz jest wyczyszczony... Dziwnie, dziwnie...
Londyn jest ogromny i tłoczny. Zdecydowanie nie do mieszkania dla mnie. Ale jest tez bardzo inspirujący - i raczej nie była to moja ostatnia tam wizyta. Wpaść na chwilę, dać się natchnąć nowymi pomysłami i ochotą do działania - i z powrotem do domu, wprowadzać w czyn. Ot tak :)

Z kategorii spełniania marzeń - kupiłam sobie zestaw perkusyjny, rzecz jasna elektroniczny - na akustyczny nie mam miejsca, zresztą moi współlokatorzy domkowi nie zgodziliby się na niego tak łatwo jak na digitala. A tak jest super. Już sobie przetrenowałam prawy bark, bo niezbyt ergonomicznie ustawiłam floor toma i crasha :D

Nie zważając na temperaturę na zewnątrz, przymierzam się do zmontowania na powrót mojego roweru. Półtora roku przestał sobie w stanie przeprowadzkowym - mam nadzieję, że nie wpłynęło to negatywnie na jego performance. Ambitnie mam zamiar jeździć nim do pracy jak się zrobi cieplej. Ciekawe co mi z tego wyjdzie :P

Powoli przymierzam się również do kolejnego kursu w mojej karierze - w sumie do dwóch, ale ten drugi jakby wymaga mniej zachodu, bo bardziej popularny jest.

Za tydzień Wielkanoc i jadę do domu! To jest boskie w mieszkaniu w Polsce - mam na tyle blisko, ze mogę! :) Spędzałam te święta samotnie i przez Skype'a przez ostatnie 3 lata - to teraz nadrobię sobie :)

To by było na tyle jeśli idzie o wylewanie wspomnień na klawiaturę - przynajmniej na dzisiaj. Dobranoc i ave!

sobota, 2 marca 2013

Eeee... yyyy... no to chyba mam tremę

A wydawałoby się, że zakładając n-tego już bloga powinnam się przyzwyczaić do pierwszych postów lepiej niż do zmiany miejsca zamieszkania. A jednak.

Sama nie wiem co mnie tu przygnało, najbardziej chyba czas operacji na blog.pl - nie mogłam już zdzierżyć.

No to co, mogę uznać, że pierwszy wpis zaliczony?
Ufff... :P